Gdybyśmy mieli cieplej

Przed organizatorem społeczności lokalnej, praca z ludźmi stawia wiele wyzwań, nierzadko artykułowane przez nich potrzeby wydają się zbyt duże, trudne, a nawet niemożliwe do zabezpieczenia. O dylematach z tym związanych, z Hanną Osowską z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Wejherowie rozmawia Monika Makowiecka.

Monika Makowiecka: Haniu, jak rozpoczęła się Twoja praca z mieszkańcami Wejherowa w oparciu o metodę organizowania społeczności lokalnej?

Zaczęłam od wyboru społeczności, zdecydowałam się na teren na obrzeżach miasta, na którym były usytuowane baraki. Były one na tym terenie umiejscowione jako pierwsze, z biegiem czasu wokół zaczęto budować wille, powstało osiedle deweloperskie. Baraki zaczęły schodzić na margines, mimo, że ludzie tam mieszkający nic złego nie zrobili przez ostatnich 20 lat, to zmieniające się wokół nich otoczenie spowodowało, że zostali wykluczeni. Nowa zabudowa spowodowała bardzo duży kontrast, wszędzie stawiano płoty i siłą rzeczy mieszkańcy zostali odgrodzeni od innych ludzi; położenie osiedla spowodowało, że zostali zagrożeni wykluczeniem.

Co poza położeniem osiedla skłoniło Cię do pracy w tej społeczności?

Nie miałam wyboru, to był mój rejon więc w pierwszej kolejności postanowiłam spróbować pracy metodą OSL właśnie tam, zapadła decyzja o pracy ze społecznością dwóch baraków, tj. dziesięciu rodzin. Społeczności była mobilna, zmienna ilościowo, z przewagą mężczyzn, dzieci; problemy takie jak wszędzie: alkoholizm, bezrobocie, niewydolność wychowawcza. Nakładające się problemy pogłębiały się, rodziny były objęte dozorem kuratora, często były odwiedzane przez patrole policji. Konieczna była wzmożona uwaga i obserwacja, obawialiśmy się, że dzieci będą odbierane z powodu nadużywania alkoholu przez ich rodziców. Miałam wiedzę o deficytach, ale też o zasobach, dobrych stronach społeczności, na których można pracować – zwyczajnie – ja ich znałam.

Jakie były Twoje pierwsze kroki po podjęciu decyzji o pracy OSL w tej społeczności?

Najpierw przeprowadziłam diagnozę, jednak badania przyniosły zupełnie inną wiedzę niż tą, którą posiadałam mimo wcześniejszej pracy na tym osiedlu. Musiałam się przestawić na zupełnie inne myślenie. Dotychczas to ja szłam na wywiad do rodziny, wiedziałam mniej lub więcej, tworzyłam diagnozę, przyznawałam pomoc bądź jej nie przyznawałam. W sytuacjach kontrowersyjnych kontaktowałam się z kuratorem, dzielnicowym albo z członkiem rodziny, aby rozwiązać bieżący problem. Niemniej, to było zupełnie coś innego, ja po prostu zaczęłam od długich rozmów z każdą rodziną, od weryfikowania wcześniejszych dokumentów, wywiadów, od zupełnie innego spojrzenia pod kątem określenia i wykorzystania zasobów. W trakcie dialogu z ludźmi pomyślałam, że jestem w stanie coś z każdą rodziną zrobić, a później być może z całą grupą ludzi, choć w pierwszym odruchu, pomyślałam, że nie da się, przecież pracuję tu tyle czasu i żadnej rewolucji nie było.

Podeszłaś do diagnozy z dużą otwartością, poszukiwałaś tkwiących w mieszkańcach potencjałów, co cię wtedy zaskoczyło?

Zaskoczyły mnie wyniki diagnozy, to było jak „grom z jasnego nieba”. Jeszcze przed badaniami założyłam czego mieszkańcy potrzebują. Przecież jeśli z jednej strony baraków był płot, z drugiej strony płot, z trzeciej strony płot, nie ma piaskownicy, nie ma ławki, to ja wiem, że oni na pewno źle się tam czują. No więc na pewno trzeba ich zintegrować, trzeba ich poznać, może zrobić jakąś piaskownicę, zbić ławkę i myślałam, że już będzie dobrze. Jednak podczas rozmów z rodzinami dochodziła do mnie raz, drugi, piąty, dziesiąty informacja zwrotna – nie – nam jest tu fajnie, my nie czujemy się tutaj wykluczeni, my znamy sąsiadów, znamy radnych. No to pytam – O co chodzi, to co tu jest nie tak? – No jest nam zimno. Jedna informacja: zimno, druga informacja: zimno, trzecia, że okna nie ma, czwarta, że nie ma prądu, bo jest wyłączny, głównie z powodu niezapłaconych rachunków. Pomyślałam, że skoro 8 na 10 osób mówi, że jest zimno to trzeba się zająć tym, a nie budowaniem piaskownicy czy zbijaniem ławek. Pytałam mieszkańców – co by wam rozwiązało problem?
– Gdybyśmy mieli cieplej, to mielibyśmy mniejsze zużycie energii, gdybyśmy mieli cieplej, to fizycznie byłoby inaczej: lepszy komfort, nie byłoby zaparowanych okien, nie pożyczalibyśmy od siebie wzajemnie energii i nie kłócilibyśmy się o wszystko, po prostu byłoby przyjemniej mieszkać.

Dzięki Twojemu zaangażowaniu zmieniło się podeście mieszkańców.

Naszemu:) pracowałam z innymi pracownikami. Początkowo niechętnie mnie wpuszczali, chyba uznali, że za często przychodzę. Stawali murem przy wejściu do baraku, obawiali się, że będę czegoś więcej wymagała niż dotychczas. Wiedziałam, że muszę pozyskać ich zaufanie, chcąc zmotywować ich do jakiegokolwiek wysiłku, a w konsekwencji do pracy fizycznej na rzecz poprawy swoich warunków bytowych.

Jakie wyzwanie podjęłaś, aby wesprzeć mieszkańców w zabezpieczaniu ich potrzeb?

Gdy problem zimna w mieszkaniach został potwierdzony, wiedziałam, że nie jest on do udźwignięcia przez samych mieszkańców, zresztą przez nas samych także nie. Poszłam porozmawiać z panią dyrektor Ewą Kłosowską, której powiedziałam o moich obawach, że być może nie dam rady, pojawiło się pytanie skąd pozyskam materiały na ocieplenie dwóch dużych baraków. Pani dyrektor zwróciła moją uwagę na piramidę potrzeb, wyjaśniła, że poprawa warunków mieszkaniowych wpłynie na poczucie bezpieczeństwa i dopiero w dalszej kolejności będzie można wprowadzać inne działania. Ciążyła nad nami presja czasu, zbliżała się zima, a ja wiedziałam, że jak nie zaczniemy działać to mieszkańcy się od nas – pracowników socjalnych odwrócą, pomyślą, że im nie pomożemy jak każdy dotychczas. Ustaliłyśmy, że udamy się po wsparcie do sponsorów. Wiedziałam, że nasi wejherowscy przedsiębiorcy wspierali mieszkańców w formie rzeczowej takich jak blacha czy styropian. Pracownicy socjalni wspólnie z mieszkańcami udali się na rozmowy. Pierwsze spotkania pokazały, że znalazły się osoby, które chcą mam pomóc; mieszkańcy uwierzyli, że można, stawali się odważniejsi. Pojawił się duży przedsiębiorca, który zasponsorował nam 80% materiału co bardzo nam pomogło, gdyż pozostałą część uzbieraliśmy przekazując informację na temat konkretnych ilości i braków, które wyliczali sami mieszkańcy. Pytaliśmy kto jest w stanie nas wesprzeć, tym sposobem uzbieraliśmy potrzebny materiał.

Jakie obawy towarzyszyły temu przedsięwzięciu?

Baliśmy się, że spadnie śnieg i prace nie ruszą przed zimą. Obawialiśmy się także o jego bezpieczeństwo i przechowanie materiału przez weekend, aby ruszyć z pracami od poniedziałku. Szukaliśmy sposobu jak można bezpiecznie go przechować. Spotkało nas kolejne zaskoczenie, gdyż mieszkańcy wskazali na lokatorkę, która wyjechała i zostawiła lokal, gdzie można było złożyć materiał. Mieszkańcy załatwili zgodę, klucz i pilnowali zabezpieczonych materiałów. W poniedziałek rano, po moim weekendzie pełnym przemyśleń i obaw, pojechałam z koleżanką na osiedle i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Mieszkańcy ubrani w jakieś uniformy, byli gotowi do pracy, zaprosili członków rodziny, sąsiadów. To był taki pierwszy szok, byli przygotowani, trzeźwi, zdecydowani na zrobienie czegoś dla siebie. Wtedy również ja chyba po raz pierwszy uwierzyłam, że mieszkańcy ocieplą budynki. Wcześniej przecież miałam obawy, że nie będą potrafili, że materiał się zmarnuje. Myślę, że mieszkańcy chyba wyczuli nasze obawy, bo pewnego razu usłyszałyśmy informację skierowaną w naszym kierunku – „Panie w nas nie wierzyły, a myśmy zrobili”. Wtedy gdzieś tam „zapaliły nam się lampki”, że oni też nas obserwowali; przekonałam się, że trzeba dawać ludziom szansę. Po ociepleniu budynków mieszkańcy stwierdzili, że trzeba je otynkować, a potem pomalować. Następnie zdecydowali o postawieniu doniczek i posadzeniu kwiatów, z czasem przyszły pomysły na wspólną zabawę. W tym działaniu była duża rola pracowników ośrodka, ale i ogromna rola społeczności lokalnej, sąsiadów.

Co działo się poza remontowymi akcjami, na jakie inne potrzeby odpowiadały wasze działania?

W pierwszym roku inicjatywa była ukierunkowana na ocieplenie baraków, natomiast w drugim roku jak już zobaczyliśmy, że mieszkańcy podejmują inicjatywę ustaliliśmy, że zrobimy coś wspólni. Byliśmy przekonani, że nadszedł już właściwy moment, aby pokazać okolicznym mieszkańcom, że mieszkańcy baraków dużo potrafią i wcale nie są źli. Mając na uwadze zasoby mieszkańców i zapotrzebowanie na rynku pracy na usługi remontowe i ogrodnicze, zaproponowaliśmy mieszkańcom udział w warsztatach, które wyposażyłyby ich w umiejętności, które zwiększyłyby ich szansę na znalezienie pracy. Mieszkańcy wykazali się przy remoncie, pokazali, że potrafią. Okoliczni mieszkańcy mogli zobaczyć, ich pracę i zaangażowanie. Liczyliśmy, że odkryte umiejętności wykorzystają zarówno dla siebie jak i zwiększą one ich szanse na prace – np. w sąsiedztwie przy pielęgnacji ogrodów, porządkowaniu czy remontach. Ustalono, że będą uczestniczyli w warsztatach ogrodniczych. Dzięki temu zadaniu przy barakach powstał duży ogród, jest to miejsce rekreacyjne z roślinami, drzewkami i z zapleczem do odpoczynku. Na początku pielęgnacja ogrodu sprawiała trudności, bo zapominali o podlewaniu kwiatów. Wtedy koleżanka z Ośrodka zapytała  – Szanowni Państwo jecie? – No jemy, – A pijecie? – No pijemy, – A kwiaty też chcą! I było ogromne zdziwienie, jak to przecież, jest ładnie, posadziliśmy kwiaty, kiedyś je podlaliśmy i nie różnią się wiele od innych, i wtedy pojawiały się pomysły, jak udrożnić doniczki.

Mieszkańcy zdecydowali się również na wspólne świętowanie.

Zaskakującym wydarzeniem była wigilia, zorganizowana wyłącznie przez mieszkańców. Ludzie, którzy w niedawnej przeszłości nie darzyli się sympatią, kłócili się, nie mieli wiele ze sobą wspólnego potrafili się zmobilizować i urządzić sąsiedzką wigilię. Zorganizowali stoły, obrusy, kolędy, choinkę, lampki, nakrycie stołu; dzieci miały ubrane białe koszule, były potrawy wigilijne. Byłyśmy przygotowane na piętnastominutowe spotkanie, nasze założenie było takie: wchodzimy, składamy życzenia, gratulujemy i wychodzimy. Wigilia trwała trzy godziny, zwyczajnie rozmawialiśmy,  było tak miło, że aż dziwnie. Może zaskakująco, że tak zupełnie zwyczajnie. Bo jak zadajemy sobie pytanie, czego oczekujemy od ludzi, to wydaje mi się, że tej zwyczajności, normalności, żeby funkcjonowali tak jak inni. Wigilia była w zupełności ich inicjatywą, podobnie jak wspólne ubieranie choinki ustawionej równo pomiędzy barakami.

Jakie zauważasz zmiany w świadomości i zaangażowaniu mieszkańców?

Mieszkańcy dzięki aktywności mają już świadomość wpływu na to, co się u nich dzieje. Już sami podejmują próby zabezpieczania własnych potrzeb, na przykład samodzielnie, bez informowania nas udali się do Urzędu Miasta, aby porozmawiać o możliwości pomocy im przy opierzeniu baraków. Zdali sobie sprawę, że zostały zainwestowane pieniądze, a bez opierzenia ocieplenie może ulec zniszczeniu. Również my doszliśmy do wniosku, że skoro mieszkańcy zrobili tak wiele, jako Ośrodek wystąpimy z pismem do Wydziału Spraw Lokalowych o wsparcie inicjatywy. Gdy podjechaliśmy aby wymierzyć baraki, okazało się, że opierzenie już jest wykonane. To był szok, jak to, kto to zrobił? I usłyszeliśmy od mieszkańców – no myśmy poszli, zapytali i dopilnowaliśmy. To są zaczątki postawy obywatelskiej, świadomości, że ja jestem sprawcą, ja mogę, ode mnie i od sąsiadów to zależy. Aby usprawnić pracę wybrali trzyosobowy komitet, który zabiera głos w imieniu mieszkańców na ogólnych spotkaniach.

Pracujesz ze społecznością od trzech lat, jak zmieniła się Twoja rola jako pracownika socjalnego?

Moja rola jest już inna, pracuję na innym terenie, ale utrzymuję kontakt z tą społecznością. Inicjatywę przejęli liderzy, którzy zaangażowali się również w pracę na kolejnym osiedlu, gdzie wdrażaliśmy OSL. Najważniejsze, że nie idą do tyłu, są momenty bardziej intensywnego działania. Tak więc, w ostatnich miesiącach moja rola schodzi na margines, ze społecznością pracuje głównie pracownik socjalny, mający tam swój teren działania. Wymieniamy się informacjami, wcześniej ustaliłyśmy, że nie możemy działać oddzielnie, musimy współpracować. Teraz nie zawsze jest potrzeba bycia razem w społeczności, ale nadal regularnie spotykamy się, weryfikujemy nasze poglądy, wymieniamy się wiedzą.

Jak zmieniła się społeczność organizowana poprzez metodę OSL?

Nie powiem, że jest kolorowo, zdarza się, że niektórzy mieszkańcy nadal sięgają po alkohol, bywają interwencje policji. Dużo zależy od składu poszczególnych rodzin w określonym czasie, bo na przykład jeżeli w danej rodzinie ktoś powraca z zakładu karnego, to może zdarzyć się konflikt. Niemniej jednak mieszkańcy są dla siebie sąsiadami, służą sobie wzajemną pomocą, jeśli dochodzi do sytuacji trudnej to często właśnie sąsiad nas informuje, że dzieje się coś złego – wcześniej nie było takiego zachowania. Na pewno wzrosło zaufanie, zwiększyła się świadomość, solidarność – to są małe rzeczy, ale one są bardzo ważne. Zmienił się wygląd tego osiedla, wcześniej mieszkańcy mieli przed barakami wystawione kanapy i jak zwyczajny obywatel szedł do pracy, to oni wychodzili na kanapy, była to taka ich „plaża”. I gdy ta „plaża” zniknęła, to oni zaczęli funkcjonować lepiej.

Jakie działania były dla Ciebie najtrudniejsze podczas wdrażania metody OSL?

Najtrudniejsza była i jest dla mnie diagnoza. Po mojej pierwszej nietrafnej diagnozie, w z pozoru znanej społeczności wiem, że od niej wszystko zależy. Nadal mam obawy, czy społeczność będzie chciała kontynuować pracę po pierwszych działaniach. Myślę, że najtrudniejszy jest ten etap początkowy, gdzie muszę powiedzieć ludziom, że warto, muszę ich zmotywować, a także podjąć decyzję o wyborze społeczności. Gdy wchodzę w nowy obszar to mam duże obawy. Nie jest prawdą, że pracownik socjalny wie wszystko. Trzeba doświadczyć pewnych rzeczy, aby przekonać się o ich słuszności. Przeprowadzenie wywiadu nie wystarczy, potrzebne jest doświadczenie w byciu z nimi podczas różnych sytuacji. Zaplanowanie badań, rozmowy ludźmi, bezpośredni udział organizatora w prowadzeniu diagnozy jest niezbędny.

Kto Cię wspierał w trudnych chwilach związanych z pracą w społeczności?

Zespół kolegów i koleżanek oraz przychylna nowym działaniom dyrekcja. Największe wsparcie płynęło od najbliższych współpracowników i koleżanek, które pracowały nad innymi zadaniami w Ośrodku. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś nie udzielił mi informacji, nie wsparł, nie pomógł mi, nie zapytał co robię. Nie było może zachwytów, ale i nie było wyartykułowanej wrogości, prześmiewczego charakteru. Niektórzy mówili – podziwiam to co robisz, bo to jest trudne,  jak będziesz potrzebowała wsparcia – to my jesteśmy. Pomocne były sygnały wypływające od społeczności, że oni są gotowi do działania i chcą kontynuować pracę. A także pozytywny, zwrotny komunikat od instytucji współpracujących, Rady Osiedla – to dawało siłę.

Jakie są dalsze plany związane z pracą OSL?

Utrzymujemy kontakt w społeczności baraków, ale już rozpoczęliśmy pracę tą metodą w kolejnej społeczności. Jest ona zupełnie inna od poprzednio organizowanej, jest to społeczność miejska, wieloproblemowa. Sprzyja nam dobra plotka, media, ludzie nie wiedzą jeszcze co chcą robić, ale już chcą działać. Znają przykład baraków i wierzą, że u nich zmiany też mogą nastąpić.

Czego można Ci życzyć?

Żeby mi się chciało chcieć:) Przychodzą takie chwile, kiedy budzi się refleksja – dobrze, że to zrobiliśmy, ale są też chwile, kiedy myślisz, czy papier nie jest ważniejszy, a tu tylko rozmowa, namowa, motywacja, różnie to wygląda z zewnątrz:)

Zatem tego Ci życzę, a także wiele radości i satysfakcji w pracy z ludźmi.    

Dziękuję bardzo.

Hanna Osowska – specjalistka pracy socjalnej  i organizatorka społeczności lokalnej w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Wejherowie, zatrudniona od 2006 roku. Uczestniczyła w dwuletnim cyklu szkoleniowym dla pracowników socjalnych ośrodków pomocy społecznej, którego celem było wdrożenie innowacyjnej metody pracy środowiskowej – organizowanie społeczności lokalnej. Szkolenie było zorganizowane w ramach projektu „Tworzenie i rozwijanie standardów usług pomocy i integracji społecznej”.

W listopadzie 2013 roku została wyróżniona przez marszałka województwa pomorskiego nagrodą „Srebrnego Drzewka” za wybitne i nowatorskie osiągnięcia w dziedzinie pomocy społecznej.

Serdecznie gratulujemy!